MAM DWA LATKA - sylwestrowo i urodzinowo

0   komentarze


Po pierwsze, życzenia noworoczne:
Aby rok 2013 był dwa tysiące trzynaście razy lepszy niż kończący się 2012.
Życzę Wam radości, worka uśmiechów każdego dnia, spełnienia marzeń i realizacji zamierzonych planów. A przede wszystkim wiary, że wszystko czego pragniemy jest w zasięgu naszych rąk.



Po drugie, mój blog kończy właśnie 2 lata!
Z tej okazji pora na trochę dwuletnich podsumowań.

 2 lata "Polowania na motyle" to:
  • 152 opublikowane posty,
  • ponad 18 tys. wyświetleń stron (bez moich wyświetleń)
  • 18 stałych (oficjalnych) obserwatorów i pewnie kilku innych anonimowych :)
  • niezliczona ilość godzin mojej pracy nad postami (i zdjęciami); nerwy, kiedy - przez złośliwość rzeczy martwych i moją nieznajomość html'a) mój blog w pewnym momencie po prostu zniknął.  Ale i dobre chwile, kiedy patrzę na to co udało mi się zrobić.
Jedne posty podobają mi się bardziej inne mniej, ale jestem zadowolona z tego co robię.

Na mojego bloga najczęściej trafiacie szukając hasał "polowanie na motyle foto renata", większość wejść pochodzi z przekierowania z facebooka (czyli śledzicie moje aktualizacje na temat nowych postów, które wrzucam na fb).

Przez te 2 lata słyszałam wiele pozytywnych opinii o blogu, o zdjęciach, o tym, że "coś robię". Nie widać tego w komentarzach, ale często dostaję wiadomości na facebooku, na maila czy nawet sms'y z miłymi słowami. Dziękuję za wszystkie!

Mój blog brał udział w konkursie
"Blog Roku 2011" i zajął 33 miejsce na 199 zgłoszonych do konkursu blogów (dla mnie bardzo dobry wynik). Raz jeszcze dziękuję za Wasze głosy!

Wśród postów, które miały największą liczbę odsłon znalazły się:


Czytelnicy (podglądacze) "Polowania na motyle" są w 70% Polakami, (prawie 70% odsłon bloga dokonywana jest z Polski). Pozostałe 30% to mieszanka wielu narodowości, których tutaj nie sposób wymienić.
Do najczęściej pojawiających się krajów w których wyświetlany jest blog należą:
Ale co ciekawe pojawiają się i takie perełki jak Malezja, RPA, Islandia, czy Maroko.

Nie bardzo wiem, jak Ty Zagraniczny Czytelniku (podglądaczu) rozumiesz to co piszę. Ale czy jesteś Polakiem, Anglikiem, Finem czy Chińczykiem zdjęcia oglądasz tak samo jak inni, bez problemów językowych. I chyba o to chodzi - bo przecież jest to blog fotograficzny.

Kimkolwiek więc jesteś, skądkolwiek klikasz, bez względu na cel w jakim wchodzisz na bloga,
dziękuję za obecność i zapraszam na kolejny rok z "Polowaniem na motyle"



piernikowe malowanie

0   komentarze

Jeden z przedświątecznych wieczorów spędziłam na malowaniu pierników. 4 pisaki, biały lukier, kolorowa posypka i robota poszła w ruch. A oto efekty... :)

Masowe malowanie pierników skończyło się wraz z pisakami. Część udekorowanych pierników trafiła na choinkę, cześć do pudełeczek na prezenty, a reszta na świąteczne stoły... ale było ich tak dużo, że jemy je do dzisiaj.


Warszawa: stołeczny jarmark bożonarodzeniowy

0   komentarze

Na warszawskiej starówce po raz kolejny stanął bożonarodzeniowy jarmark. I jak to na jarmarku jest kolorowo, tłocznie i głośno. Można kupić wszystko, cały świąteczny misz-masz, a w międzyczasie posilić się międzynarodowymi specjałami - np. węgierskim sękaczem (to ta "rurka" na zdjęciu), litewskimi kiełbasami - i wypić grzane wino.


Teneryfa - południe suche jak pieprz

0   komentarze

Druga część kanaryjskich wędrówek to, tak jak już wspominałam, południowe wybrzeże wyspy. Jest ono całkiem inne niż stosunkowo zielona północ. Południe to sucha, spalona słońcem ziemia przypominająca brunatną pustynię. 

Na wschodnim krańcu południowego wybrzeża położona jest stolica Teneryfy – Santa Cruz de Tenerife. Jest to drugie, co do wielkości, zaraz po Las Palmas na Gran Canarii, miasto wysp Kanaryjskich. Kierując się z Santa Cruz na północny-wschód w stronę miasteczka San Andres trafiamy na Playa de las Teresitas. Złocista plaża położona u stóp Gór Anaga jest bardzo popularna zarówno wśród miejscowych, jaki i turystów. 

Plaża ta została sztucznie utworzona poprzez nawiezienie 4 milionów worków piasku z Sahary. Swoim wyglądem bardziej przypomina plaże spotykane na Karaibach niż na Kanarach. 

Bardzo znanym obrazkiem pojawiającym się często na pocztówkach jest widok na plażę z gór Anaga. Widać wtedy doskonale całą panoramę plaży z długim falochronem, otaczającymi ją górami i miasteczkiem San Andres w tle.

Stojąc na wprost do Playa de las Teresitas wystarczy się odwrócić, a z drugiej strony roztacza się widok na naturalną, czarną, kanaryjską plażę (Playa de las Gaviotas).

Bardzo miłym i klimatycznym miejscem z dala od tłumu turystów jest rybacka wioska Poris de Abona. Co prawda otoczono ją nowymi zabudowaniami, ale mała sympatyczna plaża, na której stoją kutry rybackie nadal ma swój sielski urok.

Kierując się na północ, w głąb wyspy dojechaliśmy do małych, typowo kanaryjskich wiosek. Oprócz nas i miejscowych kotów nie było tam żywej duszy. Pierwszą wioską było Arico – mała osada białych domków zgromadzonych wokół miejscowego kościoła. Icor - kolejna z nich - to jeszcze bardziej naturalistyczny obrazek kanaryjskiej prowincji. Cisza, spokój, tradycyjna zabudowa i ani żywego ducha w okolicy – słychać było jedynie hiszpańskie rozmowy gdzieś za murami białych domków.

Na samym południu wyspy w okolicach lotniska położony jest niewielki kurort turystyczny – El Medano. Jest to miejsce dla tych, co lubią plażowanie, ale niekoniecznie tłumy i tradycyjne wakacyjne kurorty.
Choć w przewodnikach piszą, że z racji wiejących tam wiatrów (a wiało faktycznie mocno) jest to najlepsze miejsce do uprawiania kitesurfingu i windsurfingu na całej Teneryfie, ja zapamiętam ją inaczej. Kiedy tam trafiliśmy – zdawało się, że jest to plaża dla nudystów.


Na zachodnim krańcu głównej plaży Medano znajduje się Montana Roja, góra, której nazwa wzięła się od brunatno-czerwonego koloru skał. Po drugiej stronie góry znajduje się kolejna plaża, gdzie wiało równie mocno i gdzie było pełno amatorów deski z żaglem.

Przedostatniego dnia pojechaliśmy na wschodnie wybrzeże zobaczyć rozsławione Klify Gigantów (Los Gigantes). Klify, osiągające ponad 600 metrów, zostały utworzone przez zastygłą lawę. Naszym zdaniem klify te są trochę przereklamowane, są faktycznie duże i opadają pionowo do oceanu, ale to wszystko. Samo miasteczko - popularny kurort to hotele, restauracje, elegancki port, sklepy z pamiątkami, domy jeden przy drugim i na drugim (dosłownie „na drugim”, bo były zlokalizowane na skarpie, jakby jeden stał na dachu drugiego). Typowe letnisko, zaspokajające wszystkie potrzeby turystów - jak dla mnie zbyt dużo tam wszystkiego. 

Przemierzając południe wyspy spotykaliśmy podobnie jak na północy plantacje bananów. Czasem położone płasko wzdłuż drogi, oddzielone wysokimi, betonowymi murami, innym razem piętrowo na wzgórzu – jak tarasy zieleni na suchej pustyni.

Tym sposobem dotarliśmy do końca objazdu po południowej części wyspy. 
Zapraszam na trzecią, ostatnią część kanaryjskiej podróży po Teneryfie - tym razem będzie to wulkaniczne centrum wyspy - na blogu pojawi się już zapewne w przyszłym roku.