Tego dnia w niekończącym się ogonku samochodów jechaliśmy w stronę Łysej Polany. Planowaliśmy udać się do Doliny Pięciu Stawów Polskich. Pogoda nikogo nie rozpieszczała, przy wodogrzmotach Mickiewicza zaczęła się burza, ale tak jak szybko przyszła, tak i poszła. Po pół godzinie spędzonej pod drzewem ruszyliśmy w dalszą drogę. I ku naszemu szczęściu 90% osób idących z nami za cel miało Morskie Oko. Tylko nieliczni skręcali z asfaltowej drogi na kamienistą ścieżkę prowadzącą do Pięciu Stawów.
W zacinającym jeszcze deszczu wspinaliśmy się po mokrych kamieniach i konarach w górę. Dużo osób schodziło niosąc informacje, że nie ma, po co iść dalej, bo szlak do doliny jest zamknięty. Informacji takiej nie było na stronie parku, i jak się później okazało były to tylko plotki, bo my dotarliśmy na samą górę.
Deszcz, śliski śnieg (miejscami rozpuszczający się, a miejscami twardy jak kamień), zamiast ścieżki wartki strumień, zimny wiatr i krążące nad głową deszczowe chmury – tak w skrócie wyglądała nasza droga aż do Wodospadu Siklawa.
A w dolinie była tylko cisza, ludzi jak na lekarstwo. Zamarznięte stawy, białe mgły krążące nad taflą lodu i spokój.
Ostatnim razem byłam w Dolinie 5 Stawów we wrześniu bodajże 2009 r., było wtedy gorąco, kolorowo, gwarno i tłocznie… całkiem inaczej niż teraz. Teraz była cisza, wiatr hulał gdzieś ponad górami, lodowe kafle przesuwały się na wodzie, szumiał potok i śpiewały ptaki. Nawet słońce zaczęło się wychylać zza chmur…
Weszliśmy na chwilę do schroniska gdzie dla odmiany było bardzo dużo ludzi. W powietrzu unosił się zapach schabowego, przemoczonych ubrań i gorącej pary buchającej z pryszniców… a my pomału wracaliśmy na dół.
Chylące się ku zachodowi słońce wyjrzało już na dobre zza chmur. Wracaliśmy inną drogą, czarnym szlakiem ciągnącym się zboczem ponad drogą, którą wchodziliśmy w górę. Było już bardzo ładnie, świeciło ciepłe, popołudniowe słońce, a białe chmury krążyły między skałami.
Schodziliśmy, zjeżdżaliśmy, zapadaliśmy się w zapasy po kolana, przeskakiwaliśmy nad płynącą ścieżką, a nieprzemakalne buty jednak przemokły. Znowu się zmęczyliśmy i jednocześnie odpoczęliśmy.
Na dole witało nas już błękitne niebo i strzelające w górę smutne uschnięte świerki.